reklama
kategoria: Kraj
11 maj 2025

Zawsze do filmów brałem debiutantów

zdjęcie: Zawsze do filmów brałem debiutantów / fot. PAP
fot. PAP
Moi studenci nie znają żadnego mojego filmu. Po dwóch, trzech wykładach komuś zrobi się wstyd, coś obejrzy, przyjdzie i powie: „Fajny film, fajny!”, nawet poklepie mnie po plecach. (…) Ale nie narzekajmy. Młodość jest piękna – mówi PAP Life reżyser Radosław Piwowarski. 9 maja ukazał się jego najnowszy film „Pani od polskiego”, który jest hołdem dla kobiet w czasach wojny. To pierwsze dzieło kinowe Piwowarskiego od prawie 30 lat.
REKLAMA

PAP Life: Dlaczego zrobił pan ten film?

Radosław Piwowarski: Z dwóch powodów. Po pierwsze, 40 lat temu trafiła w moje ręce cienka książeczka „Szara gęś”. Tak się złożyło, że w tamtym czasie skończyłem film „Kochankowie mojej mamy” i szukałem nowej roli dla Krystyny Jandy. Odnalazłem autorkę tej książeczki, Emilię Kunawicz i pojechałem do niej do Wrocławia. Okazała się przemiłą, starszą panią. Błyskawicznie dogadaliśmy się. Pani Emilia była szczęśliwa, że przeniosę jej historię na ekran, bo ta książeczka jest w zasadzie autobiografią. Niestety, wtedy tego filmu nie udało mi się zrobić.

PAP Life: Dlaczego?

R.P.: Temat robotników przymusowych w czasie II wojny światowej był źle widziany. Tego nie wolno było poruszać przez cały PRL. Wielu z nich pochodziło z Kresów, po wojnie nie mieli, gdzie wracać. Poza tym, Niemiec to wróg. Nie daj Boże, pokazać, że byli też Niemcy lepsi i gorsi. Nigdy nie powstał o tym żaden polski film. Co prawda, Andrzej Wajda nakręcił „Miłość w Niemczech”, o romansie Niemki z polskim robotnikiem, ale to był film niemiecko-belgijski.

PAP Life: A ten drugi powód?

R.P.: Bardzo osobisty. Pochodzę z rodziny artystycznej i patriotycznej, w której kobiety odgrywały dużą rolę. Mam dla nich szacunek i chciałem zrobić film o tym, co mnie zawsze zdumiewało, że to Polki są prawdziwymi bohaterkami naszego narodu. W ogóle jestem bardzo prokobiecy. Od „Jana Serce”, przez „Yesterday”, „Pociąg do Hollywood”, „Kochanków mojej mamy” i tak dalej, bohaterkami moich filmów były dziewczęta i kobiety. I do tej galerii brakowało mi historii kobiet, którym wojna ukradła młodość. Kilka lat temu odnalazłem tamten scenariusz dla Jandy i zacząłem go pisać na nowo. Książka pani Kunawicz była tylko takim zaczynem. Czytałem wspomnienia, pamiętniki robotników, badania naukowe. Zawsze pisałem scenariusze do swoich filmów, ale ten okazał się wyjątkowo pracochłonny. To miał być epicki film, kilkadziesiąt lat z życia bohatera. Nigdy nie robiłem filmów historycznych, politycznych. Interesowały mnie kobiety, przyjaźń, muzyka. Ale teraz zrozumiałem, że mam coś niezwykłego, co warto pokazać na ekranie.

PAP Life: Swój ostatni kinowy film, „Ciemna strona Wenus”, nakręcił pan 27 lat temu. Potem, w 2003 roku zrobił pan jeszcze telewizyjny film z Danutą Szaflarską „Królowa chmur”. Nie obawiał się pan po tylu latach przerwy znów wejść na plan filmowy?

R.P.: To prawda, że dwadzieścia kilka lat nie robiłem filmów kinowych, ale cały czas pracowałem. Kręciłem seriale: „Złotopolscy”, „Na dobre i złe”, uczę w Warszawskiej Szkole Filmowej. Nie czułem się wypalony. Ale przyszła ciekawa refleksja.

PAP Life: Jaka?

R.P.: Całe życie wszędzie byłem najmłodszy: najmłodszy, który zdał do szkoły filmowej, najmłodszy, który był w Zespole „X” Andrzeja Wajdy… I teraz, niech pani sobie wyobrazi, że ja, ten wieczny chłopiec, wchodzę na plan filmu „Pani od polskiego” i okazuje się, że jestem najstarszy. Starszy od tych dziadków, których wynajmują do pilnowania planu czy miejsc parkingowych. Widziałem w oczach ekipy taki rodzaj niepokoju i ciekawości, co ten siwy facet potrafi.

I tutaj mi pomógł Arek Tomiak, operator, który na początku powiedział: „Macie szczęście, że będziecie pracowali z Piwowarskim, zapamiętacie sobie to do końca życia”. A Arek był strasznie ceniony w środowisku filmowym i rzeczywiście już po dwóch dniach czułem, że ekipa uwierzyła, że ten film zrobimy. Zwłaszcza że najgłośniej kląłem, najszybciej biegałem i cały czas ich poganiałem: „Szybciej, co się tak guzdrzecie”. Oczywiście miałem świadomość tej niecodziennej sytuacji - wielu moich kolegów, i to młodszych, jest już na Powązkach, więc byłem pokorny wobec losu. Najważniejsze, żeby każdego dnia zrobić dobrą scenę, sfotografować magię, cieszyć się z samego filmowania.

Z drugiej strony, los jest okrutny. Zaraz po nakręceniu „Pani od polskiego”, Arek Tomiak zginął w wypadku samochodowym. Czy możemy chwilę porozmawiać o Arku?

PAP Life: Możemy. Rzadko mówi się o operatorach, a Tomiak był bardzo dobrym fachowcem.

R.P.: To mało powiedziane. Był prawdziwym artystą. Profesjonalistą w każdej minucie. Był legendą polskiego kina. A zarazem człowiekiem cudownym, szlachetnym, odważnym i opiekuńczym. Kolejne ekipy zwracały się do niego: „Tato”. Chociaż wcale nikomu nie schlebiał, przeciwnie - był bardzo ostry i wymagający. Poznaliśmy się dwadzieścia parę lat temu przy serialu „Stacyjka”. Wtedy on stawiał pierwsze kroki w zawodzie, ja byłem już dość znanym reżyserem. Kiedy zbliżała się „Pani od polskiego”, pomyślałem, że trzeba do Arka wrócić. Spotkaliśmy się i powiedziałem: „Temat ponury, ale zrób taki film jak w dawnych latach. Poetycki, kolorowy”. No i Arek zrobił. Jego zdjęcia są magiczne. Arek sam był zadowolony i szczęśliwy. W czerwcu zeszłego roku w wytwórni na Chełmskiej powiedział mi, że jedzie na kilka dni do Koszalina. Poprosiłem go: „Zadzwoń, jak dojedziesz”. No i w nocy telefon, że Arek nie żyje. To był jego ostatni film.

PAP Life: Udało się panu przy tym filmie zgromadzić fantastyczną ekipę. Charakteryzację robił Waldemar Pokromski (m.in. „Katyń”, „Lista Schindlera”, „Upadek”, „Pachnidło”, „Strefa milczenia”), scenografię Wojciech Żogała (m.in. „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”, „Bogowie”). Ale główne role powierzył pan debiutantom. Nie bał się pan ryzyka? Bo jednak znane nazwisko przyciąga widzów.

R.P.: Rządzą kiniarze, którzy chcą mieć znane nazwisko na plakacie. Najlepiej, żeby to był celebryta, który tańczy z gwiazdami czy coś takiego. Ale ja zawsze brałem do filmów debiutantów - no bo jak młodych ludzi mają grać starzy? Tutaj też miałem z tego powodu problemy z producentami, wszyscy mi mówili: „Musimy mieć znanego aktora”. W „Pani od polskiego” był jeszcze kłopot, że główna aktorka miała mówić i grać pół filmu po niemiecku. W całej Polsce znaleźliśmy 23 kandydatki. Po pierwszych przymiarkach zostało nam sześć. To do nich na zdjęcia próbne ściągnąłem niemieckich aktorów. W finale miałem trzy świetne kandydatki. Wybrałem Sylwię Skrzypczak-Piękoś. Intuicja i łaska Boża nie zawiodły. Na dodatek, tak jak filmowa bohaterka, Sylwia pracuje jako nauczycielka, chodzi jak nauczycielka, gestykuluje jak nauczycielka. A jeszcze „w pakiecie” wniosła do filmu swojego prawdziwego synka, który zagrał jej dziecko. No i główna rola męska – Vitalik Havryla, student Akademii Teatralnej w Krakowie. W Krakowie już okrzyknięty gwiazdą. Świetny.

PAP Life: Ma pan dobrą rękę do aktorów. W pana filmach debiutowali m.in. Joanna Pacuła, Katarzyna Figura, Anna Przybylska, Jolanta Fraszyńska, Małgorzata Socha, Krystyna Feldman.

R.P.: Trudno to wytłumaczyć, dlaczego ta, a nie inna. To jakiś rodzaj natchnienia, intuicja, palec Boży. Tak było z Marysią Seweryn, której, wbrew wszystkim, dałem główną rolę w filmie „Kolejność uczuć”, czy z Kasią Figurą, która w „Pociągu do Hollywood” miała bardzo piękne konkurentki. Albo Ania Przybylska, nastolatka z gdyńskiego Oksywia, która na zdjęciach próbnych nie pokazała nic specjalnego, ale ja po nich nie mogłem zasnąć. A teraz tak się zadziało z Sylwią. Jestem szczęśliwy, że taką osobę, nikomu nieznaną, udało mi się znaleźć. Ona naprawdę gra jak Meryl Streep.

Chciałbym, żeby zobaczyło to, jak najwięcej osób. Tylko obawiam się, że film nie będzie długo na ekranach. Bo przecież dzisiaj do kina już prawie nikt nie chodzi. Strasznie współczuję młodym filmowcom. Teraz jest tak ciężko zdobyć pieniądze, a filmy są bardzo drogie. Ludzie zastawiają mieszkania, żeby nakręcić 15 minut.

PAP Life: Kiedyś było łatwiej kręcić filmy?

R.P.: Można powiedzieć, że w PRL-u mieliśmy wręcz luksusowe warunki do robienia filmów. Jestem ostatnim pokoleniem, które zahaczyło o złoty okres kina, kiedy w Europie filmy były rozrywką dla inteligencji. Każde dziecko w liceum wiedziało, kto to jest Bergman, Fellini czy Antonioni. Niestety, kino załatwił internet. I teraz na dobrych oscarowych filmach jest osiem, dwanaście osób na sali. To jest straszne.

PAP Life: Wykłada pan reżyserię w Warszawskiej Szkole Filmowej. I co pan mówi tym młodym ludziom, którzy marzą o robieniu filmów?

R.P.: To, co ja do nich mówię, a to, co oni wiedzą o filmach, to jest oddzielny temat. Ich nie obchodzi, co było wczoraj. Wie pani, że moi studenci nie znają żadnego mojego filmu? Po dwóch, trzech wykładach komuś zrobi się wstyd, coś obejrzy, przyjdzie i powie: „Fajny film, fajny!”, nawet poklepie mnie po plecach. Coś niewiarygodnego. Jestem też w komisji na egzaminach wstępnych i kiedy pada pytanie: "Czy znasz jakiegoś polskiego reżysera?", zawsze zapada grobowa cisza. Czasem ktoś powie Roman Polański. A w komisji siedzi czterech reżyserów. Ale nie narzekajmy. Młodość jest piękna.

PAP Life: Ma pan pomysł na kolejny film?

R.P.: Tak. W czasie pandemii napisałem powieść „Lekcje seksu doktora Alzheimera”. Wszyscy, którzy ją przeczytali, mówią, że powinien z tego powstać film. To historia ostatniej, nieśmiertelnej miłości. Może być piękny film. Tylko skąd wziąć kasę? (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/moc/ag/

Radosław Piwowarski - reżyser i scenarzysta. Ma 77 lat. W 1971 roku ukończył reżyserię na PWSFTviT w Łodzi. Był członkiem Zespołu Filmowego „X”, kierowanego przez Andrzeja Wajdę, potem w Zespole „Rondo” Wojciecha Hasa. Na dużym ekranie debiutował filmem „Yesterday” (1984). W jego dorobku są tak znane obrazy, jak „Kochankowie mojej mamy”, „Pociąg do Hollywood”, „Marcowe migdały”, „Kolejność uczuć” (nagrodzony Złotymi Lwami na Festiwalu w Gdyni) i „Autoportret z kochanką”. Reżyserował wiele seriali telewizyjnych, m.in. „Jan Serce”, „Złotopolscy”, „Na dobre i na złe”. 9 maja wszedł do kin jego najnowszy film, „Pani od polskiego”.

PRZECZYTAJ JESZCZE
Materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazami danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez [nazwa administratora portalu] na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.
pogoda Morąg
-0.1°C
wschód słońca: 04:40
zachód słońca: 20:33
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Morągu

kiedy
2025-05-23 18:00
miejsce
Morąski Dom Kultury, Morąg, ul....
wstęp biletowany
kiedy
2025-06-27 19:00
miejsce
Morąski Dom Kultury, Morąg, ul....
wstęp biletowany
kiedy
2025-07-11 20:00
miejsce
Blansz Klub Kulturowo-Rozrywkowy,...
wstęp biletowany
kiedy
2025-10-13 18:00
miejsce
Morąski Dom Kultury, Morąg, ul....
wstęp biletowany